Info
Ten blog rowerowy prowadzi tranquilo z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 35143.79 kilometrów w tym 1063.50 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.37 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 49245 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2013, Wrzesień5 - 0
- 2013, Sierpień8 - 0
- 2013, Lipiec9 - 0
- 2013, Czerwiec19 - 0
- 2013, Maj12 - 0
- 2013, Kwiecień4 - 0
- 2013, Marzec4 - 0
- 2013, Luty5 - 0
- 2013, Styczeń11 - 0
- 2012, Grudzień9 - 0
- 2012, Listopad13 - 25
- 2012, Październik7 - 0
- 2012, Wrzesień17 - 0
- 2012, Sierpień20 - 0
- 2012, Lipiec28 - 1
- 2012, Czerwiec26 - 1
- 2012, Maj26 - 1
- 2012, Kwiecień25 - 0
- 2012, Marzec15 - 1
- 2012, Luty5 - 2
- 2012, Styczeń12 - 1
- 2011, Grudzień17 - 0
- 2011, Listopad16 - 0
- 2011, Październik21 - 0
- 2011, Wrzesień23 - 0
- 2011, Sierpień23 - 0
- 2011, Lipiec23 - 0
- 2011, Czerwiec18 - 1
- 2011, Maj17 - 4
- 2011, Kwiecień14 - 1
- 2011, Marzec10 - 3
- 2011, Luty6 - 1
- 2011, Styczeń17 - 5
- 2010, Lipiec15 - 3
- DST 86.68km
- Czas 04:50
- VAVG 17.93km/h
- Sprzęt Rubble
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 28 i 29
Sobota, 5 maja 2012 · dodano: 05.05.2012 | Komentarze 1
www.narowerowejsciezce.wordpress.com z powodu Iranu nie będzie aktualizowany aż do opuszczenia jego granic. Póki co w zastępstwie zagoszczę z wpisami tutaj.
.................................................................................................................................Śniadanie u stóp Araratu
© tranquilo
Turcja pożegnała mnie w nieciekawy sposób. Kilka kilometrów przed granicą jeden z pasterzy próbował wyłudzić ode mnie fajki. Gdy ich nie dostał, zaczął za mną biec próbując dosięgnąć mnie swoim kijem, gdy i to mu się nie udało cisnął go we mnie. Kij wleciał mi między szprychy, robiąc tam trochę zamieszania. Zobaczywszy to rozzłościłem się nie na żarty. Wyciągnąłem kij spomiędzy szprych, zawróciłem i niczym ułan na swoim rumaku popędziłem z nowo nabytą bronią w ręku na tego idiotę. Role się odwróciły, teraz on uciekał a ja go goniłem. Niestety zbiegł z utwardzonej drogi,gdzie nie miałem szans go dogonić i nawet ciśnięta w niego moja broń, nie zdołała zaprowadzić sprawiedliwości. Zły ruszyłem w stronę granicy.
W kolejce spotkałem Marka, archeologa jadącego do pracy do Afganistanu. Miał tam się zająć ratowaniem od zapomnienia świątyni, która miała nieszczęście zostać odkryta w miejscu powstawania drugiej co do wielkości kopalni miedzi na świecie, stawianej przez Chińczyków. Po odstaniu swojego po Tureckiej stronie, przyszła kolej na Irańskich pograniczników. Po okazaniu paszportu pierwszemu z nich ten przywołał stojącego obok mężczyznę, który zaprowadził mnie do terminalu gdzie odbywała się kontrola. Omijając długą kolejkę oczekujących na rewizję, podeszliśmy do kolejnego strażnika. Długo dywagowali nad moim paszportem a ja byłem święcie przekonany że zastanawiają się co zrobić z moim rowerem. Po chwili dostałem pieczątkę, zostałem przeprowadzony przez bramki i dopiero w tym momencie zorientowałem się, że najzwyczajniej w świecie, zostałem oddany w ręce mafii przygranicznej i to nie przez żadnego naganiaczy tylko przez najzwyklejszego oficera służby granicznej. Moje przypuszczenia się potwierdziły gdy opuściwszy terminal zażądano ode mnie 10 euro za usługę. Rozpoczęła się dyskusja. Po chwili zaczęło robić się nerwowo, na szczęście przezornie schowałem do portfela tylko 5 dolarów, więc udowodniwszy że nic więcej nie mam ostatecznie wytargowałem te 5 dolarów + 5 lir w bilonie jakie mi jeszcze zostały. No cóż, za swoją głupotę zapłaciłem frycowym. Może gdyby nie był zaaferowany rozmową z Markiem wcześniej zorientował bym się co się święci. Złe dobrego początki. Przynajmniej ominąłem godzinę stania w kolejce na końcu której czekała by mnie kontrola moich sakw. Tylko za jaką cenę?
Zaraz po wyjściu z terminalu obskoczyło mnie kilku koników, czarując mnie niebotycznym kursem będącym niemalże pięciokrotnością oficjalnego. Zażądałem więc żeby mi pokazali ile mi dadzą za 5 dolarów. Oczywiście nie trzeba być Einsteinem by się domyślić, że kurs nagle spadł, aczkolwiek ciągle było to więcej niż bym dostał w kantorze. Uzbrojony w kila groszy na drobne wydatki ruszyłem w stronę Tabrizu.
Wraz z przekroczeniem granicy jak za dotknięciem magicznej różdżki, temperatura podskoczyła niemalże o 15 stopni. Nieprzyzwyczajony do takich temperatur miałem problem z aklimatyzacją. Za to po raz pierwszy raz nie musiałem na noc ubierać się jak na zimę a już od samego rana słońce rozgrzewało namiot do niemożliwości.
Głównie z powodu gorąca, nie za bardzo paliłem się do jazdy, dlatego gdy zatrzymał mnie właściciel pobliskiej cukrowni i zaprosił do swojego znajomego, weterynarza Akbariego zgodziłem się od razu. Na herbacie się nie skończyło, podczas gdy my rozmawialiśmy, jego asystent skoczył do sklepu kupić mi coś do jedzenia. Po posiłku Akbari zabrał mnie samochodem na objazdową wycieczkę po okolicy. Po wycieczce był obiad i kolejna herbata i już wiedziałem że tego dnia dalej już nie pojadę. Tym bardziej, że zaalarmowani moją obecnością studenci z miejscowej prywatnej szkoły, zaprosili mnie do siebie. Wieczór minął nam na rozmowach i wymianie informacji o naszych krajach. Z tym że większość z tego co oni mi mówili o Iranie już wiedziałem, natomiast oni spijali mi z ust każdą informację o Polsce. A informacja o tym, że w Polsce można mieć dziewczynę, mało tego, że można ją poznać na imprezie wywołała prawdziwą ekscytację. Zaczęli żalić mi się, że oni o dziewczynach nie wiedzą nic i się nie dowiedzą aż do dnia ślubu. Jako, że ich ciekawość zaczęła wkraczać na mocno osobiste doświadczenia (zresztą nie oni pierwsi i ostatni się tym interesowali) delikatnie skierowałem rozmowę na inne tory.
Rano dla odmiany miałem zajęcia z żeńską klasą. Dziewczyny z początku nieśmiałe, z czasem rozkręciły się. Szczególnie interesowało je jak żyją ich rówieśniczki w Polsce. Moja klasa
© tranquilo
Kilkanaście kilometrów przed Tabrizem spotkałem Wolfganga (www.tripmarks.at) prowadzonego przez miejscowego kolarza. Szybko się do nich dołączyłem i już 30 minut później siedzieliśmy w restauracji obżerając się do niemożliwości. Rachunku nie udało nam się uiścić. Nasz Irański przyjaciel nie pozwolił nam na to a na pożegnanie otrzymaliśmy jeszcze kilka łakoci. Irańska gościnność czasem zaskakuje. Czy jest inny kraj w którym sprzedawca poproszony o wskazanie jakiegoś sklepu, zamknie swój kram, zaprowadzi na miejsce i jeszcze kupi potrzebna nam produkty na własny koszt? Obiad po turecku w Iranie
© tranquilo
W Tabrizie zostaliśmy dwa dni. Przez ten czas zajmowaliśmy się głównie jedzeniem (czytaj: rozbijaliśmy się po restauracjach i innych przybytkach ustnej rozpusty). Pokręciliśmy się trochę po mieście, nie omieszkawszy oczywiście zahaczyć o słynną informację turystyczną. Faktycznie popularny Nasser „zajebiście wymiata po polsku”. Udzielił nam wiele ciekawych informacji oraz pomógł załatwić bilety na autobus do Rasht..Bazar w Tabrizie
© tranquilo
Ciekawostki:
-Irańczycy narzekają na wysokie ceny paliwa. Litr kosztuje 1 zł
-Pomimo, że w liceach i na uczelniach wyższych angielski jest dość szeroko nauczany, to Irańczycy mają problemy z mówieniem, choć dość dobrze rozumieją. Spowodowane jest to tym, że uczą się teorii natomiast nie mają z kim przetestować języka w praktyce, między innymi dlatego że...
- Pół internetu jest zablokowana (czytaj nielegalna). Aczkolwiek często trudno doszukać się w tym logiki, bo dlaczego np. maps.google.pl jest blokowane podczas gdy maps.google.com działa bez problemu (podobnie jak inne usługi google z końcówką pl)? Pomimo tych problemów, pierwsze co się słyszy w kafejce internetowej „chcesz korzystać z facebooka, mogę obejść dla ciebie blokadę”
- Udając się „na dłużej” do toalety, należy być przygotowanym że zamiast papieru używa tu się ręki i wody
- Są dwie zasady ruchu drogowego. Pierwsza: ruch jest generalnie prawostronny. Druga: większy ma pierwszeństwo
- Kobiety mogą pracować ale nie chcą. Przynajmniej tak twierdzą mężczyźni
- Telewizja sanitarna jest nielegalna, co nie przeszkadza temu że prawie każdy ją ma
- Niebieski meczet w Tabrizie wcale nie jest niebieski