Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi tranquilo z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 35143.79 kilometrów w tym 1063.50 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.37 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tranquilo.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2010

Dystans całkowity:1175.00 km (w terenie 18.00 km; 1.53%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:15
Średnio na aktywność:78.33 km
Więcej statystyk
  • DST 7.00km
  • Sprzęt Rubble
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 15: Powrót

Piątek, 30 lipca 2010 · dodano: 06.01.2011 | Komentarze 2

Wstajemy o piątej i jedziemy na pociąg. Spotykamy się z małą ciekawostką. Jako, że miasto jest wciśnięte w zbocze, był spory problem z wkomponowaniem w nie torów kolejowych. Z problemem poradzono sobie tak, że główną ulicą miasta biegną tory dla pociągów towarowych. Właśnie rano miałem okazję zobaczyć taki pociąg jadący ulicą, a zaraz na pasie obok jechał sobie najzwyczajniej w świecie autobus.
Wsiadamy do pociągu i po kilku godzinach jesteśmy w Zagrzebiu. Za przewóz rowerów na tym odcinku zapłaciliśmy niewiele mniej niż za same bilety. W Zagrzebiu spędziliśmy pięć godzin po czym wsiedliśmy w pociąg do Wiednia. Jako, że na trasach międzynarodowych zabroniony jest przewożenie rowerów (chyba że jest wydzielony specjalny wagon) musieliśmy je rozkręcić i zapakować w folię, żeby udawały zwykły bagaż. Konduktor kazał nam je tylko umieścić tak by nie zajmowały przejścia. Poza tym nie robił żadnych problemów. W pociągu poznaliśmy pewnego Fina mieszkającego w Polsce. Okazało się, że przez całe wakacje jeździł po Bałkanach. Wymieniliśmy się wspomnieniami z naszych wypraw – a pokazał nam takie niesamowite zdjęcia z Bośni i Czarnogóry, że trzeba rozważyć kiedyś i te kraje. Aktualnie miał bilet do Wiednia a dalej i nie wiedział jeszcze gdzie dalej chce jechać. Namówiliśmy go więc, żeby pojechał z nami do Warszawy. W Wiedniu byliśmy około 22. Mieliśmy około 10 min na przesiadkę na pociąg do Warszawy więc było trochę nerwowo ( a było kila peronów do przejścia). Na peronie spotkaliśmy innego polaka rowerzystę. Gdy nadjechał pociąg okazało się, że jest niesłychanie załadowany. Miejsc siedzących nie było już przed Wiedniem a i korytarze były zawalone ludźmi. Jakimś cudem udało nam się załadować z trzema rowerami (częściowo do ubikacji). Zaraz jednak przyleciał konduktor i wyrzucił nas z całym majdanem powrotem na peron. Nic go nie obchodziły nasze bilety. Jak tylko sobie poszedł z powrotem załadowaliśmy się do środka. Tym razem wbiliśmy się w korytarze (żeby ciężej było nas z stamtąd wyciągnąć) co było trudne bo pełne były ludzi. Zaraz znowu z mordą przyleciał do nas konduktor, że mamy spadać. Na to my, że mamy bilety (z miejscówkami) i nigdzie nie idziemy. Po kilku minutach dyskusji zgodził się żebyśmy zostali pod warunkiem, że zabierzemy rowery do przedziału. Na to szans nie było bo wszystkie półki było już dawno zajęte. Po kolejnych dyskusjach przyszła kierowniczka pociągu, która również próbowała nas wyrzucić. Ostatecznie powiedział, że możemy zostać pod warunkiem, że wykupimy na każdy rower z osobna miejscówkę za 5 euro. Nie zgodziliśmy się, bo w końcu już mieliśmy wykupione bilety z miejscówkami i na bagaż nie będziemy dokupować kolejnych, poza tym i tak nie mieliśmy pieniędzy. Na szczęście nasz znajomy Fin postanowił za nas zapłacić i pociąg mógł wreszcie ruszyć. Rowery zostawiliśmy powiązane w przejściu a sami poszliśmy spać do przedziału, licząc na to, że jak się obudzimy ciągle tam będą. Do Warszawy dojechaliśmy o 7 rano. Cały nasz powrót trwał w sumie 26 godzin. Trochę szkoda nam było, że to już koniec. Ale w końcu za rok też są wakacje…

Rower w pociągu © tranquilo


Największym nieszczęście spotkało nas w warszawie. Okazało się że z naszego aparatu wyparowała większość zdjęć z pierwszego tygodnia. Nie pomogło nawet odzyskiwanie danych.
Samą relację miałem napisać po powrocie. Ale jakoś tak wyszło, że dopiero teraz się za nią zabrało. Skutek jest taki, że nie wszystko już tak dobrze pamiętałem.




  • DST 42.00km
  • Teren 2.00km
  • Sprzęt Rubble
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 14: Malinska - Rijeka

Czwartek, 29 lipca 2010 · dodano: 06.01.2011 | Komentarze 0

Ostatni raz na rowerach. Jedziemy do Rijeki. Zachmurzyło się trochę i od czasu do czasu popaduje. Zostawiamy rzeczy w hotelu i idziemy na zwiedzanie. Miasto nie zrobiło na nas dużego wrażenia. To co się najbardziej rzuca w oczy to wszechobecne grafitt. Praktycznie każda ściana jest pomazana (bynajmniej niczym specjalnym, same gryzmoły).


Graffiti w Rijece © tranquilo




  • DST 37.00km
  • Teren 3.00km
  • Sprzęt Rubble
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 13: Baśka - Malinska

Środa, 28 lipca 2010 · dodano: 06.01.2011 | Komentarze 0

Nie był to oczywiście koniec. Mieliśmy jeszcze dwa dni w zapasie. Następnego dnia obudziły mnie, przechodzące nade mną czyjeś genitalia. Jako, że szlak wychodzi z kempingu dla naturystów, to 3/4 turystów na nim ubranych jest jedynie w buty. Podeszły do nas nawet dwie miłe angielskie babcie (oczywiście w stroju Ewy) i pogratulowały tego że udało nam się tu dostać z rowerami. Do wczesnego popołudnia „wczasowaliśmy się”. Obok nas było świetne miejsce do poskakania sobie do wody. 8 metrów to jednak coś, w porównaniu z naszymi rodzimymi, metrowymi pomostami nad jeziorami. Na drugi nocleg przenieśliśmy się na przeciwno stronę wyspy, w pobliże Malinska. Miejsce było niewspółmiernie gorsze. Ot kawałek płaskiego, mniej skalistego nad wodą. Widok też już mniej ciekawy. Kiedy zaczęło się już ściemniać z nabrzeżnych zarośli wyszedł na nas młody chłopak. Jak się okazało był to 15-letni Słowak, który przyjechał tu na zgrupowanie piłkarek ręcznych z Michalovic, trenowanych przez jego babcię (chłopak to dopiero ma szczęście:).

Ciało na tle baśki © tranquilo


Droga przez Baśkę © tranquilo

Wieczorny posiłek nad adriatykiem © tranquilo




  • DST 54.00km
  • Teren 1.00km
  • Sprzęt Rubble
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 12: Kraljevica - Baśka

Wtorek, 27 lipca 2010 · dodano: 06.01.2011 | Komentarze 0

Rano szybko ruszamy w drogę na Krk. Na wyspie jest w zasadzie jedna tylko droga po której odbywa się cały ruch. Pobocze praktycznie żadne. Przyjemność z jazdy znikoma. Na szczęście w połowie wyspy pojawia się ścieżka rowerowa, którą dojeżdżamy do największej miejscowości na wyspie, też Krk. Robimy zakupy w miejscowym Kozumie i udajemy się w stronę Baśki. Pogoda dopisuje, widoki ładne, więc podjazdy(na tej wyspie nie występuje coś takiego jak „płaskie”) są jakby milsze niż dnia poprzedniego. Baśka to dość popularna miejscowość turystyczna, tłumy niesłychane. Niespecjalnie mamy pomysł na nocleg, więc jedziemy na żywioł do końca drogi. Droga kończy się na Kempingu. Oczywiście jakże by mogło być inaczej, jest to kemping dla naturystów. Drogi dalej nie ma już żadnej. Z jednej strony morze z drugiej góra. Na szczęście zagadała do nas pewne kobieta i powiedziała, że jeżeli szukamy darmowego noclegu to za kempingiem jest ścieżka wzdłuż morza lecz nie za bardzo widzi jakbyśmy mieli tam się dostać z rowerami. Ale dla chcącego nic trudnego, rozjuczyliśmy rowery i na trzy razy przenieśliśmy je po wyciosanej w ścianie ścieżce. Tej nocy rozbiliśmy się na półce skalnej, z której rozpościerał się boski widok na całą zatokę.
Dotarliśmy na miejsce. Co prawda tematem przewodnim wyprawy była Rijeka ale uznaliśmy, że ta półka na której się znaleźliśmy będzie ukoronowaniem naszej wyprawy. Było wino, piwko i owoce oraz snucie planów na kolejne wyprawy.

Rowerowa przeprawa © tranquilo

Camping na dziko © tranquilo

Widok o poranku © tranquilo


Most na wyspę Krk © tranquilo




  • DST 110.00km
  • Sprzęt Rubble
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 11: Vukova Gorica - kraljevica

Poniedziałek, 26 lipca 2010 · dodano: 06.01.2011 | Komentarze 0

Nocleg wypadł nam na niecałych 300m. Cały dzień spędzamy na mozolnym wspinaniu się pod górę. Zjazdów jak na lekarstwo. Kolejne znaki ostrzegające o 8% nachyleniu przestają już robić na nas wrażenie. Przed Delnicami śmigamy obok dwóch Chorwatów. Śmigamy – czyli my jedziemy 11Km/h , oni 10 Km/h. W trakcie tego śmigania, dowiedzieliśmy się, ze podobnie jak my jadą na wyspę Krk. Niestety nie spotkaliśmy się już później. Za miastem zjeżdżamy z głównej drogi i kierujemy się w stronę Fuzin. Momentami jedziemy po drodze o nachyleniu między 8% a 12%. Czasami prowadzimy bo jazda po takiej stromiźnie nie ma większego sensu. Wreszcie po 90 Km wspinaczki widać morze. Jesteśmy na 911 m (wg. GPS-u suma podjazdów tego dnia to 2500m). Widać spory kawałek Istrii, wyspę Krk, Rijekę i… Rafinerię (czy coś w tym stylu). Przed nami blisko godzinny zjazd w dół w stronę morza. Postanawiamy spać jeszcze tego dnia na kontynencie. Lądujemy na kempingu „Ostry” w Kraljevicy. Ostry to on był nie tylko nazwy. Ostre były też ceny, podłoże a przede wszystkim ostry przeżyłem szok na widok ludzi tam mieszkających. Dosłownie mieszkających. Pierwszy raz byłem na takim kampingu i był to dla mnie szok. Przy co drugim kamperze, namiocie, wystawiona jest lodówka czasem nawet pralka, TV satelitarna to standard. Niektórzy mieli nawet stoły z wbudowanym zlewozmywakiem. Tłum niesamowity. Na kempingowym kąpielisku (wysypanym nawet piaskiem) breja niesłychana. Aż strach tam wejść. Wrażenia dopełnia wspomniana wcześniej rafineria oddalona od kempingu o kilkaset metrów.

Widok gór © tranquilo

Pierwsze spojrzenie na morze. W głębi fragment Rijeki © tranquilo




  • DST 101.00km
  • Sprzęt Rubble
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 10: Dugo Seo - Vukova Gorica

Niedziela, 25 lipca 2010 · dodano: 06.01.2011 | Komentarze 0

Bez dłuższego zatrzymywania się przejeżdżamy przez Zagrzeb i kierujemy się w stronę gór. Dzień mija nam bez większych atrakcji. Będąc już pod samą granicą ze Słowacją zaczynamy szukać miejsca na nocleg. Wystąpiła typowa sytuacja dla dwóch samców Alfa. Stoimy na rozwidleniu dróg: jeden chce jechać w lewo, drugi w prawo. Mamy pat. I wyszło nam to na dobro. Zaczęło się ściemniać więc nie było już sensu jechać dalej. Jesteśmy na zboczu i nijak nie ma gdzie rozbić namiotu. Schodzimy więc przez wzdłuż pól kukurydzy w stronę płynącej w dole rzeczki w nadziei na kawałek płaskiego. I tu cud. Trafiamy na miejsce niemalże magiczne. Było to jeden z naszych lepszych noclegów.

Kanał Kupa, rzeki KupaK © tranquilo

Nocleg w chorwackich górach © tranquilo




  • DST 112.00km
  • Sprzęt Rubble
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 9: Berzence - Dugo Seo

Sobota, 24 lipca 2010 · dodano: 06.01.2011 | Komentarze 0

Ledwo wsiedliśmy na rowery a z góry lunęła na nas ściana wody. Schroniliśmy się pod miejscowym lumpexem, który prowadziła bardzo wesoła para. Jak się szczęśliwie okazało byli jednymi z nielicznych ludzi w tym kraju rozumiejących język angielski. Chwilę z nimi pogadaliśmy a na pożegnanie dostaliśmy od nich nożyk. Na pierwszy rzut oka plastikowy badziew jakim nie mało. Co nas zaskoczyło okazał się niezwykle ostry i ciął niemalże wszystko i był to nasz podstawowy nóż już do samego końca. Nie pozostaliśmy dłużni bo jak się potem okazało, nieświadomie zostawiłem u nich naszą jedyną pompkę (druga została w Warszawie). Zaraz po przekroczeniu granicy lekki niefart. Ni stąd ni z owąd zaczęła mi się wykręcać korba, a żeby było ciekawiej Szymonowi zaczęło uchodzić powietrze z koła. Przemęczyliśmy się tak z 50 Km. Dojechaliśmy do Vrbovca i zaczęliśmy szukać jakiegoś sklepu z częściami. Sobotnie popołudnie nie jest jednak najlepszą do tego porą. To co najbardziej zostaje w pamięci po takich wyprawach to ludzie. Ich chęć pomocy wręcz powala. Gdy dwójka chłopaków ze skupu butelek dowiedział się o naszych problemach jeden zaraz wskoczył w samochód i pojechał do domu po potrzebny sprzęt. Uporaliśmy się z naszymi problemami, pożartowaliśmy sobie trochę i ruszyliśmy dalej. Przy wyjeździe z miasta natrafiliśmy na centrum handlowe gdzie mogliśmy dokupić brakującą pompkę. Resztę dnia przejechaliśmy już bez większych przygód, nie licząc padającego non-stop deszczu. Nocleg wypadł nam w Dugo Seo.

Na granicy © tranquilo




  • DST 83.00km
  • Teren 12.00km
  • Sprzęt Rubble
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 8: Balaton - Berzence

Piątek, 23 lipca 2010 · dodano: 06.01.2011 | Komentarze 0

To co może podobać się na Węgrzech to wsie. Praktycznie we wszystkich mijanych przez nas wioskach drogi i pobocza były zadbane a trawniki ogólnodostępne równo przystrzyżone. Ogólnie panuje tam porządek. Aczkolwiek już wewnątrz obejść nie zawsze jest wesoło. Mniej więcej w połowie drogi między Balatonem a granicą Chorwacką przeżywamy mały szok. W ciągu mijanych przez nas wsi wjeżdżamy nagle do jednej, zamieszkanej przez ludność romską. Pierwsze co się rzuca to ludzie, których wcześniej nie widywaliśmy. A tu przed każdym domem wystawiona kanapa na której siedzi cała rodzina, wzdłuż pobocza kursują dzieciaki z kanistrami na wodę do ustawionych co kilkadziesiąt metrów ręcznych pomp wodnych (tego też nie ma w innych wsiach). Co jakiś kawałek stała grupka mężczyzn dłubiących przy samochodach czy po prostu nic nie robiących. Nie widać też tego ogólnego zadbania. Ogólnie mało przyjemnie się tam czuliśmy i staraliśmy się jak najszybciej opuścić tą wieś. Tego dnia planowaliśmy nocować już po Chorwackiej stronie. Niezbyt trafny dobór skrótów, oraz fala pecha w postaci sześciu flaków w ciągu dwóch godzin spowodował, że dotarliśmy jedynie do Berzence leżącego przy samej granicy. Dodatkowo skończyła nam się woda i postanowiliśmy poszukać noclegu we wsi. Pomógł nam przy tym napotkany Węgier, który znalazł nam nocleg w dość rozsądnej cenie.

Na węgierskim skrócie © tranquilo

Deszczowa integracja © tranquilo




  • DST 46.00km
  • Sprzęt Rubble
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 7: Nad Balatonem

Czwartek, 22 lipca 2010 · dodano: 06.01.2011 | Komentarze 0

Następny dzień jest mocno rekreacyjny. Kręcimy się w okolicach jeziora a na obiad udajemy się do Kasztheley. Nocleg planujemy na wyśledzonym na mapie kempingu po drugiej stronie jeziora. Po dotarciu na miejsce okazuje się, ze trafiliśmy na kemping dla naturystów. A co nam tam, nocujemy. Trochę czasu jednak zajęło przyzwyczajenie się do mocno otyłych Niemców po sześćdziesiątce. Smaczku dodały też chmary komarów mutantów. Pierwszy raz w życiu widziałem taką inwazję. Leżymy w namiocie i pocimy się na potęgę. W środku jest chyba z 40 stopni a nie można odsunąć zamka nawet na centymetr by do środka nie wleciała chmara komarów.

Nad Balatonem © tranquilo




  • DST 132.00km
  • Sprzęt Rubble
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 6: Gyor - Balaton

Środa, 21 lipca 2010 · dodano: 06.01.2011 | Komentarze 0

Wspomnę może trochę o organizacji ruchu na Węgrzech. W większości dużych miast, bardzo często można spotkać się z zakazem jazy rowerem po ulicy. Aczkolwiek, bardzo często obok tego zakazu występują również ścieżki rowerowe. Niestety są one często jednokierunkowe, wąskie i kluczą między drzewami, latarniami. Jest to dość upierdliwe, szczególnie gdy traktuje się dane miasto tranzytowo. Niemniej można zaliczyć to na plus, nie każdy lubi jeździć ulicą. Na pierwszy rzut oka, wydaje mi się, że w Gyorze na jednego mieszkańca przypada o wiele więcej metrów ścieżki niż w jakimkolwiek polskim mieście.

Dzień wita nas ciepło i z każdą chwilą robi się coraz goręcej. W południe temperatura dochodzi do 36 stopni co przy bezchmurnym niebie i całkowitym bezruchu powietrza daje nieźle popalić. Jedziemy przez całkowicie wyludnione wioski. Samochodów też praktycznie nie ma więc jesteśmy niemalże jedynymi użytkownikami drogi. Zaduch jest tak ogromny, że odechciewa nam się jakichkolwiek przerw. Każde zatrzymania powoduje uderzenie fali gorąca a najmniejszy podjazd powoduje, że prawie się gotujemy. Niemniej udaje przejechać nam się tego dnia 130km i dotrzeć nad Balaton.

Szymon grzebie przy rowerze © tranquilo


Jakie lody jedzą węgrzy? Lody koral © tranquilo