Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi tranquilo z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 35143.79 kilometrów w tym 1063.50 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.37 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 49245 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tranquilo.bikestats.pl
  • DST 35.07km
  • Czas 02:09
  • VAVG 16.31km/h
  • Sprzęt Rubble
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 38

Poniedziałek, 14 maja 2012 · dodano: 14.05.2012 | Komentarze 0

O 6 rano nocny autobus z Tabrizu wysadził nas na dworcu w Rasht. Telepało całą drogę, nie wspominając już o niesamowitym gorący panującym wewnątrz – z tego wszystkiego spałem nie więcej niż 3 godziny. Pomimo zmęczenia i niebywałej wilgotności jaka zastała nas na miejscy udało nam się zrobić tego dnia ponad 140 km.
Wybrzeże morza Kaspijskiego jest co tu dużo mówić: NUDNE. Zabudowane na całej długości tak, że trudno spomiędzy budynków dostrzec morze – jedna wielka wieś o długości kilkuset kilometrów. Do tego ta wilgoć. Nie trzeba się pocić, powietrze to zrobi za ciebie. Góry Elbrus są naturalną przeszkodą dla chmur znad morza, przez co klimat panujący na wybrzeżu diametralnie odbiega od tego czego człowiek mógłby się spodziewać po Iranie. To stąd pochodzi większość Irańskich owoców i ryż.

Lokalna atrakcja © tranquilo


Szczęśliwie następnego dnia opuszczamy tą krainę wilgocią oraz ruchem samochodowym płynącą i zaczynamy się wspinać. Pierwsze kilometry to mordęga. Do pierwszego tysiąca metrów pot lał się ze mnie jak woda z dziurawego durszlaka. Przez zalane potem oczy ledwo mogłem dostrzec wszechogarniającą zieleń. Irańczycy uważają że jest to najbardziej zielone miejsce na ziemi, trochę w tym przesady ale w porównaniu do półpustynnego wnętrza kraju jest w tym trochę racji. Droga z Chalus do Karaj jest popularnym miejscem wypadów ludzi z Teheranu i okolic. To też na każdym wolnym skrawku pobocza można spotkać rozłożone na kocach rodziny, wesoło sobie piknikujące. I to mnie właśnie najbardziej zaskakuje w Iranie. Irańczycy kochają spędzać wolny czas na świeżym powietrzu piknikując, spacerując czy też kontemplując przyrodę. Tylko dlaczego dla 90 % z nich ogranicza to się do rozłożenia koca czy też namiotu 3 metry od drogi (nawet ekspresowej) i tylko odwrócenia się od niej plecami? I te śmieci. Na prawdę nie mogę uwierzyć że im nie przeszkadza to że piknikują na śmietniku, który zresztą sami tworzą. Dziwna sprawa. Z drugiej strony można dzięki temu załapać się na mnóstwo darmowych posiłków. Wystarczy tylko zwolnić i dać się zaprosić.
Wystarczy dać się zaprosić © tranquilo


Sielanka podjazdu wśród zielonych drzew nie trwała długo, kolejnego dnia wjeżdżamy z mgłowej dżungli (jak mówią na ten region Irańczycy) na główną drogę i dajemy się porwać przez sznur samochodów. Przez cały dzień pniemy się w górę wyprzedzani przez sznur aut. Jedziemy zielonym kanionem (trochę jak kanion Tary) i cieszymy się że z każdym metrem robi się chłodniej. Na wysokości 2600 m odbijamy od głównej drogi, omijając tym samym tunel, i jedziemy na przełęcz. Podpinamy się tam pod piknikujących Teherańczyków i napchawszy swe żołądki rozbijamy się na nocleg by z samego rana uderzyć na przełęcz. Jako, że przebito się z tunelem pod górą, nikt nie przejmuję się utrzymywaniem starej drogi, to też pełno na niej kamieni, błota i strumyków. Na sto metrów przed przełęczą, śnieg zalegający na drodze pozostawia już tylko wąską ścieżkę na samej krawędzi. Dwukrotnie musimy przenosić nasze rzeczy przez śnieżne jęzory spływające z góry po naszej drodze, lecz traktujemy to bardziej jako rozrywkę niż utrudnienie. Zjeżdżając z przełęczy włączamy się ponownie do ruchu samochodowego i kierujemy się w stronę stolicy. Po drodze postanawiamy przenocować w Karaj. Pomimo godzinnych poszukiwań udaje znaleźć się nam jedynie dwa hotele. W jednym nas nie chcą a drugi jest absurdalnie drogi. Za namową Wolfganga zostajemy tam jednak na noc. Żeby zrekompensować mi trochę wydatek, Wolfgang zaprasza mnie do restauracji na obiad. Pomimo pełnego żołądka staram się rano zjeść absurdalnie dużo na śniadania- taka moja mała zemsta za cenę pokoju.

Czasem trzeba zejść z roweru © tranquilo


Z Karaj do Teheranu jest rzut beretem to też przed południem wjeżdżamy do miasta. Po pożegnalnym koktajlu owocowym rozstajemy się. Mój austriacki przyjaciel jedzie się promować do swojej ambasady a ja udaję się na poszukiwanie noclegu. Otwieram przewodnik, wybieram najtańszy hotel i loguje się do pokoju. Moje lokum nie ma okien a poza łóżkiem mieści się tam ledwo co mały stoliczek – spartańskie warunki ale tanio. Miła niespodzianka czekała natomiast w drzwiach naprzeciwko. Okazało się że mieszkają tam Andrian i Laura, moi Rumuńscy znajomi których poznałem miesiąc wcześniej w Trabzonie. Razem ruszamy na podbój miasta, zahaczając między innymi o międzynarodowe targi książki. Powiedzieć o nich że są duże to wielkie nieporozumienie, one są OLBŻYMIE! Stadion X-lecia przy nich to wiejski stragan.
Jednakże poza targami miasto to niczym mnie nie zachwyciło. Jest duże, hałaśliwe i potwornie nudne. Szybko zaczynam żałować dnia przerwy, który sobie tu zrobiłem. Zaraz po przedłużeniu wizy udaję się na poszukiwanie środka ewakuacji i już wieczorem siedzę w autobusie do Jazd.
Co ciekawe za bilet zapłaciłem niecałe 40,000 riali co wyniosło mnie o ponad połowę mniej niż bilet z Tabrizu do Rasht. Za tak niską ceną stał autobus – mercedes z lat 70. Żeby nie było jednak że po Iranie podróżuje prawie za darmo warto nadmienić że opłata za rower to 100,00 riali


Kategoria Rowerem do Iranu



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa cesam
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]