Info

Suma podjazdów to 49245 metrów.
Więcej o mnie.

Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2013, Wrzesień5 - 0
- 2013, Sierpień8 - 0
- 2013, Lipiec9 - 0
- 2013, Czerwiec19 - 0
- 2013, Maj12 - 0
- 2013, Kwiecień4 - 0
- 2013, Marzec4 - 0
- 2013, Luty5 - 0
- 2013, Styczeń11 - 0
- 2012, Grudzień9 - 0
- 2012, Listopad13 - 25
- 2012, Październik7 - 0
- 2012, Wrzesień17 - 0
- 2012, Sierpień20 - 0
- 2012, Lipiec28 - 1
- 2012, Czerwiec26 - 1
- 2012, Maj26 - 1
- 2012, Kwiecień25 - 0
- 2012, Marzec15 - 1
- 2012, Luty5 - 2
- 2012, Styczeń12 - 1
- 2011, Grudzień17 - 0
- 2011, Listopad16 - 0
- 2011, Październik21 - 0
- 2011, Wrzesień23 - 0
- 2011, Sierpień23 - 0
- 2011, Lipiec23 - 0
- 2011, Czerwiec18 - 1
- 2011, Maj17 - 4
- 2011, Kwiecień14 - 1
- 2011, Marzec10 - 3
- 2011, Luty6 - 1
- 2011, Styczeń17 - 5
- 2010, Lipiec15 - 3
- DST 133.30km
- Czas 07:47
- VAVG 17.13km/h
- Sprzęt Rubble
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 40
Środa, 16 maja 2012 · dodano: 26.05.2012 | Komentarze 0
- DST 106.83km
- Czas 06:10
- VAVG 17.32km/h
- Sprzęt Rubble
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 39
Wtorek, 15 maja 2012 · dodano: 26.05.2012 | Komentarze 0
- DST 35.07km
- Czas 02:09
- VAVG 16.31km/h
- Sprzęt Rubble
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 38
Poniedziałek, 14 maja 2012 · dodano: 14.05.2012 | Komentarze 0
O 6 rano nocny autobus z Tabrizu wysadził nas na dworcu w Rasht. Telepało całą drogę, nie wspominając już o niesamowitym gorący panującym wewnątrz – z tego wszystkiego spałem nie więcej niż 3 godziny. Pomimo zmęczenia i niebywałej wilgotności jaka zastała nas na miejscy udało nam się zrobić tego dnia ponad 140 km.
Wybrzeże morza Kaspijskiego jest co tu dużo mówić: NUDNE. Zabudowane na całej długości tak, że trudno spomiędzy budynków dostrzec morze – jedna wielka wieś o długości kilkuset kilometrów. Do tego ta wilgoć. Nie trzeba się pocić, powietrze to zrobi za ciebie. Góry Elbrus są naturalną przeszkodą dla chmur znad morza, przez co klimat panujący na wybrzeżu diametralnie odbiega od tego czego człowiek mógłby się spodziewać po Iranie. To stąd pochodzi większość Irańskich owoców i ryż. Lokalna atrakcja
© tranquilo
Szczęśliwie następnego dnia opuszczamy tą krainę wilgocią oraz ruchem samochodowym płynącą i zaczynamy się wspinać. Pierwsze kilometry to mordęga. Do pierwszego tysiąca metrów pot lał się ze mnie jak woda z dziurawego durszlaka. Przez zalane potem oczy ledwo mogłem dostrzec wszechogarniającą zieleń. Irańczycy uważają że jest to najbardziej zielone miejsce na ziemi, trochę w tym przesady ale w porównaniu do półpustynnego wnętrza kraju jest w tym trochę racji. Droga z Chalus do Karaj jest popularnym miejscem wypadów ludzi z Teheranu i okolic. To też na każdym wolnym skrawku pobocza można spotkać rozłożone na kocach rodziny, wesoło sobie piknikujące. I to mnie właśnie najbardziej zaskakuje w Iranie. Irańczycy kochają spędzać wolny czas na świeżym powietrzu piknikując, spacerując czy też kontemplując przyrodę. Tylko dlaczego dla 90 % z nich ogranicza to się do rozłożenia koca czy też namiotu 3 metry od drogi (nawet ekspresowej) i tylko odwrócenia się od niej plecami? I te śmieci. Na prawdę nie mogę uwierzyć że im nie przeszkadza to że piknikują na śmietniku, który zresztą sami tworzą. Dziwna sprawa. Z drugiej strony można dzięki temu załapać się na mnóstwo darmowych posiłków. Wystarczy tylko zwolnić i dać się zaprosić.Wystarczy dać się zaprosić
© tranquilo
Sielanka podjazdu wśród zielonych drzew nie trwała długo, kolejnego dnia wjeżdżamy z mgłowej dżungli (jak mówią na ten region Irańczycy) na główną drogę i dajemy się porwać przez sznur samochodów. Przez cały dzień pniemy się w górę wyprzedzani przez sznur aut. Jedziemy zielonym kanionem (trochę jak kanion Tary) i cieszymy się że z każdym metrem robi się chłodniej. Na wysokości 2600 m odbijamy od głównej drogi, omijając tym samym tunel, i jedziemy na przełęcz. Podpinamy się tam pod piknikujących Teherańczyków i napchawszy swe żołądki rozbijamy się na nocleg by z samego rana uderzyć na przełęcz. Jako, że przebito się z tunelem pod górą, nikt nie przejmuję się utrzymywaniem starej drogi, to też pełno na niej kamieni, błota i strumyków. Na sto metrów przed przełęczą, śnieg zalegający na drodze pozostawia już tylko wąską ścieżkę na samej krawędzi. Dwukrotnie musimy przenosić nasze rzeczy przez śnieżne jęzory spływające z góry po naszej drodze, lecz traktujemy to bardziej jako rozrywkę niż utrudnienie. Zjeżdżając z przełęczy włączamy się ponownie do ruchu samochodowego i kierujemy się w stronę stolicy. Po drodze postanawiamy przenocować w Karaj. Pomimo godzinnych poszukiwań udaje znaleźć się nam jedynie dwa hotele. W jednym nas nie chcą a drugi jest absurdalnie drogi. Za namową Wolfganga zostajemy tam jednak na noc. Żeby zrekompensować mi trochę wydatek, Wolfgang zaprasza mnie do restauracji na obiad. Pomimo pełnego żołądka staram się rano zjeść absurdalnie dużo na śniadania- taka moja mała zemsta za cenę pokoju. Czasem trzeba zejść z roweru
© tranquilo
Z Karaj do Teheranu jest rzut beretem to też przed południem wjeżdżamy do miasta. Po pożegnalnym koktajlu owocowym rozstajemy się. Mój austriacki przyjaciel jedzie się promować do swojej ambasady a ja udaję się na poszukiwanie noclegu. Otwieram przewodnik, wybieram najtańszy hotel i loguje się do pokoju. Moje lokum nie ma okien a poza łóżkiem mieści się tam ledwo co mały stoliczek – spartańskie warunki ale tanio. Miła niespodzianka czekała natomiast w drzwiach naprzeciwko. Okazało się że mieszkają tam Andrian i Laura, moi Rumuńscy znajomi których poznałem miesiąc wcześniej w Trabzonie. Razem ruszamy na podbój miasta, zahaczając między innymi o międzynarodowe targi książki. Powiedzieć o nich że są duże to wielkie nieporozumienie, one są OLBŻYMIE! Stadion X-lecia przy nich to wiejski stragan.
Jednakże poza targami miasto to niczym mnie nie zachwyciło. Jest duże, hałaśliwe i potwornie nudne. Szybko zaczynam żałować dnia przerwy, który sobie tu zrobiłem. Zaraz po przedłużeniu wizy udaję się na poszukiwanie środka ewakuacji i już wieczorem siedzę w autobusie do Jazd.
Co ciekawe za bilet zapłaciłem niecałe 40,000 riali co wyniosło mnie o ponad połowę mniej niż bilet z Tabrizu do Rasht. Za tak niską ceną stał autobus – mercedes z lat 70. Żeby nie było jednak że po Iranie podróżuje prawie za darmo warto nadmienić że opłata za rower to 100,00 riali
- DST 30.11km
- Czas 01:59
- VAVG 15.18km/h
- Sprzęt Rubble
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 36 i 37
Sobota, 12 maja 2012 · dodano: 14.05.2012 | Komentarze 0
- DST 51.92km
- Czas 02:14
- VAVG 23.25km/h
- Sprzęt Rubble
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 35
Piątek, 11 maja 2012 · dodano: 14.05.2012 | Komentarze 0
- DST 92.34km
- Czas 03:59
- VAVG 23.18km/h
- Sprzęt Rubble
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 34
Czwartek, 10 maja 2012 · dodano: 10.05.2012 | Komentarze 0
- DST 67.40km
- Czas 05:06
- VAVG 13.22km/h
- Sprzęt Rubble
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 33
Środa, 9 maja 2012 · dodano: 10.05.2012 | Komentarze 0
- DST 80.70km
- Czas 05:21
- VAVG 15.08km/h
- Sprzęt Rubble
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 32
Wtorek, 8 maja 2012 · dodano: 10.05.2012 | Komentarze 0
- DST 143.32km
- Czas 05:56
- VAVG 24.16km/h
- Sprzęt Rubble
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 30 i 31
Poniedziałek, 7 maja 2012 · dodano: 10.05.2012 | Komentarze 0
- DST 86.68km
- Czas 04:50
- VAVG 17.93km/h
- Sprzęt Rubble
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 28 i 29
Sobota, 5 maja 2012 · dodano: 05.05.2012 | Komentarze 1
www.narowerowejsciezce.wordpress.com z powodu Iranu nie będzie aktualizowany aż do opuszczenia jego granic. Póki co w zastępstwie zagoszczę z wpisami tutaj.
.................................................................................................................................Śniadanie u stóp Araratu
© tranquilo
Turcja pożegnała mnie w nieciekawy sposób. Kilka kilometrów przed granicą jeden z pasterzy próbował wyłudzić ode mnie fajki. Gdy ich nie dostał, zaczął za mną biec próbując dosięgnąć mnie swoim kijem, gdy i to mu się nie udało cisnął go we mnie. Kij wleciał mi między szprychy, robiąc tam trochę zamieszania. Zobaczywszy to rozzłościłem się nie na żarty. Wyciągnąłem kij spomiędzy szprych, zawróciłem i niczym ułan na swoim rumaku popędziłem z nowo nabytą bronią w ręku na tego idiotę. Role się odwróciły, teraz on uciekał a ja go goniłem. Niestety zbiegł z utwardzonej drogi,gdzie nie miałem szans go dogonić i nawet ciśnięta w niego moja broń, nie zdołała zaprowadzić sprawiedliwości. Zły ruszyłem w stronę granicy.
W kolejce spotkałem Marka, archeologa jadącego do pracy do Afganistanu. Miał tam się zająć ratowaniem od zapomnienia świątyni, która miała nieszczęście zostać odkryta w miejscu powstawania drugiej co do wielkości kopalni miedzi na świecie, stawianej przez Chińczyków. Po odstaniu swojego po Tureckiej stronie, przyszła kolej na Irańskich pograniczników. Po okazaniu paszportu pierwszemu z nich ten przywołał stojącego obok mężczyznę, który zaprowadził mnie do terminalu gdzie odbywała się kontrola. Omijając długą kolejkę oczekujących na rewizję, podeszliśmy do kolejnego strażnika. Długo dywagowali nad moim paszportem a ja byłem święcie przekonany że zastanawiają się co zrobić z moim rowerem. Po chwili dostałem pieczątkę, zostałem przeprowadzony przez bramki i dopiero w tym momencie zorientowałem się, że najzwyczajniej w świecie, zostałem oddany w ręce mafii przygranicznej i to nie przez żadnego naganiaczy tylko przez najzwyklejszego oficera służby granicznej. Moje przypuszczenia się potwierdziły gdy opuściwszy terminal zażądano ode mnie 10 euro za usługę. Rozpoczęła się dyskusja. Po chwili zaczęło robić się nerwowo, na szczęście przezornie schowałem do portfela tylko 5 dolarów, więc udowodniwszy że nic więcej nie mam ostatecznie wytargowałem te 5 dolarów + 5 lir w bilonie jakie mi jeszcze zostały. No cóż, za swoją głupotę zapłaciłem frycowym. Może gdyby nie był zaaferowany rozmową z Markiem wcześniej zorientował bym się co się święci. Złe dobrego początki. Przynajmniej ominąłem godzinę stania w kolejce na końcu której czekała by mnie kontrola moich sakw. Tylko za jaką cenę?
Zaraz po wyjściu z terminalu obskoczyło mnie kilku koników, czarując mnie niebotycznym kursem będącym niemalże pięciokrotnością oficjalnego. Zażądałem więc żeby mi pokazali ile mi dadzą za 5 dolarów. Oczywiście nie trzeba być Einsteinem by się domyślić, że kurs nagle spadł, aczkolwiek ciągle było to więcej niż bym dostał w kantorze. Uzbrojony w kila groszy na drobne wydatki ruszyłem w stronę Tabrizu.
Wraz z przekroczeniem granicy jak za dotknięciem magicznej różdżki, temperatura podskoczyła niemalże o 15 stopni. Nieprzyzwyczajony do takich temperatur miałem problem z aklimatyzacją. Za to po raz pierwszy raz nie musiałem na noc ubierać się jak na zimę a już od samego rana słońce rozgrzewało namiot do niemożliwości.
Głównie z powodu gorąca, nie za bardzo paliłem się do jazdy, dlatego gdy zatrzymał mnie właściciel pobliskiej cukrowni i zaprosił do swojego znajomego, weterynarza Akbariego zgodziłem się od razu. Na herbacie się nie skończyło, podczas gdy my rozmawialiśmy, jego asystent skoczył do sklepu kupić mi coś do jedzenia. Po posiłku Akbari zabrał mnie samochodem na objazdową wycieczkę po okolicy. Po wycieczce był obiad i kolejna herbata i już wiedziałem że tego dnia dalej już nie pojadę. Tym bardziej, że zaalarmowani moją obecnością studenci z miejscowej prywatnej szkoły, zaprosili mnie do siebie. Wieczór minął nam na rozmowach i wymianie informacji o naszych krajach. Z tym że większość z tego co oni mi mówili o Iranie już wiedziałem, natomiast oni spijali mi z ust każdą informację o Polsce. A informacja o tym, że w Polsce można mieć dziewczynę, mało tego, że można ją poznać na imprezie wywołała prawdziwą ekscytację. Zaczęli żalić mi się, że oni o dziewczynach nie wiedzą nic i się nie dowiedzą aż do dnia ślubu. Jako, że ich ciekawość zaczęła wkraczać na mocno osobiste doświadczenia (zresztą nie oni pierwsi i ostatni się tym interesowali) delikatnie skierowałem rozmowę na inne tory.
Rano dla odmiany miałem zajęcia z żeńską klasą. Dziewczyny z początku nieśmiałe, z czasem rozkręciły się. Szczególnie interesowało je jak żyją ich rówieśniczki w Polsce. Moja klasa
© tranquilo
Kilkanaście kilometrów przed Tabrizem spotkałem Wolfganga (www.tripmarks.at) prowadzonego przez miejscowego kolarza. Szybko się do nich dołączyłem i już 30 minut później siedzieliśmy w restauracji obżerając się do niemożliwości. Rachunku nie udało nam się uiścić. Nasz Irański przyjaciel nie pozwolił nam na to a na pożegnanie otrzymaliśmy jeszcze kilka łakoci. Irańska gościnność czasem zaskakuje. Czy jest inny kraj w którym sprzedawca poproszony o wskazanie jakiegoś sklepu, zamknie swój kram, zaprowadzi na miejsce i jeszcze kupi potrzebna nam produkty na własny koszt? Obiad po turecku w Iranie
© tranquilo
W Tabrizie zostaliśmy dwa dni. Przez ten czas zajmowaliśmy się głównie jedzeniem (czytaj: rozbijaliśmy się po restauracjach i innych przybytkach ustnej rozpusty). Pokręciliśmy się trochę po mieście, nie omieszkawszy oczywiście zahaczyć o słynną informację turystyczną. Faktycznie popularny Nasser „zajebiście wymiata po polsku”. Udzielił nam wiele ciekawych informacji oraz pomógł załatwić bilety na autobus do Rasht..Bazar w Tabrizie
© tranquilo
Ciekawostki:
-Irańczycy narzekają na wysokie ceny paliwa. Litr kosztuje 1 zł
-Pomimo, że w liceach i na uczelniach wyższych angielski jest dość szeroko nauczany, to Irańczycy mają problemy z mówieniem, choć dość dobrze rozumieją. Spowodowane jest to tym, że uczą się teorii natomiast nie mają z kim przetestować języka w praktyce, między innymi dlatego że...
- Pół internetu jest zablokowana (czytaj nielegalna). Aczkolwiek często trudno doszukać się w tym logiki, bo dlaczego np. maps.google.pl jest blokowane podczas gdy maps.google.com działa bez problemu (podobnie jak inne usługi google z końcówką pl)? Pomimo tych problemów, pierwsze co się słyszy w kafejce internetowej „chcesz korzystać z facebooka, mogę obejść dla ciebie blokadę”
- Udając się „na dłużej” do toalety, należy być przygotowanym że zamiast papieru używa tu się ręki i wody
- Są dwie zasady ruchu drogowego. Pierwsza: ruch jest generalnie prawostronny. Druga: większy ma pierwszeństwo
- Kobiety mogą pracować ale nie chcą. Przynajmniej tak twierdzą mężczyźni
- Telewizja sanitarna jest nielegalna, co nie przeszkadza temu że prawie każdy ją ma
- Niebieski meczet w Tabrizie wcale nie jest niebieski